Rozmowa z Wojciechem Grottem, doktorantem Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych i Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego (dyscyplina: historia) i pracownikiem Działu Naukowo-Edukacyjnego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, na temat książki Podpułkownik Jan Kowalewski.
Bartłomiej Rosenkiewicz, Progress: Co skłoniło Pana do zainteresowania się postacią gen. Jana Kowalewskiego?
Wojciech Grott: Przede wszystkim chyba to, że postać ta była mało znana. Mimo swych olbrzymich zasług Jan Kowalewski pozostawał w niemal całkowitym zapomnieniu. Dopiero od niedawna interesują się nim badacze i historycy, co wpłynęło na decyzję prezydenta RP, aby we wrześniu 2020 r. pośmiertnie awansować go do stopnia generała brygady; ponadto ubiegły rok został nazwany jego imieniem.
Najbardziej w bogatym życiorysie gen. Kowalewskiego pociągała jego wszechstronność, swoista nietuzinkowość. Mówimy bowiem o postaci, która w przeciągu wielu lat swojej służby pełniła różnorakie funkcje w kraju i poza jego granicami. Jan Kowalewski brał udział w dwóch wojnach światowych. Z wykształcenia był handlowcem i chemikiem, mimo to stał się legendarnym kryptologiem, bez którego moglibyśmy nie wygrać wojny o niepodległość w 1920 r. Później działał wszędzie tam, gdzie potrzeba było kogoś z otwartym umysłem, patrzącego nieszablonowo. Taki był Jan Kowalewski – i to chyba wydaje mi się w nim tym najciekawsze, im bardziej zagłębiałem się w jego życiorys.
B.R.: Jak długo pisał Pan książkę?
W.G.: Stworzenie pierwszego wydania (2019) wiązało się z przeprowadzeniem kwerendy archiwalnej i przeglądem tego, co zostało już napisane na temat Jana Kowalewskiego. W swojej pracy badawczej dużą rolę przykładam do prasy jako źródła historycznego, stąd też sporo czasu zajęło mi poszukiwanie śladów po nim w międzywojennych gazetach i czasopismach. A że była to postać dość medialna, udało mi się przy okazji znaleźć trochę dotychczas nieznanych informacji. Całość prac trwała około roku – tyle samo, ile prace nad drugim, uzupełnionym wydaniem książki, już w wersji dwujęzycznej.
B.R.: Co sprawiło największą trudność podczas pisania książki?
W.G.: Dość trudne było ustalenie niektórych szczegółowych faktów, ale pomocna okazała się przy tym wspomniana przeze mnie prasa, jak również szereg dokumentów z Archiwum Akt Nowych, z którymi miałem możliwość się zapoznać. Cieszę się też, że udało mi się nawiązać kontakt z żyjącą rodziną Jana Kowalewskiego, w tym z jego wnukiem, który na stale mieszka za granicą i nie zna języka polskiego. To za jego sprawą w książce znalazły się zupełnie nieznane, niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia. On też udzielił mi wielu wskazówek dotyczących życiorysu Jana Kowalewskiego, co pomogło przy weryfikowaniu dostępnych źródeł i pisaniu pracy.
B.R.: Dlaczego postać generała jest tak mało znana?
W.G.: Wynika to z jego działalności na przestrzeni lat. Sto lat temu Jan Kowalewski łamał bolszewickie szyfry, czym walnie przyczynił się do polskiego zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej w 1920 r. Mówiąc wprost, zatrzymał tym samym pochód rewolucji komunistycznej na Zachód, która przecież miała się przetoczyć dalej, „po trupie” Polski. W okresie międzywojennym z oczywistych względów związanych z wojskową tajemnicą i troską o bezpieczeństwo Polski wiedza ta nie była znana, choć pewne zdawkowe informacje przebijały się tu i ówdzie. Przez kilka lat Jan Kowalewski był też attaché wojskowym w Moskwie. Oglądał sowieckie defilady wojskowe, znał się z tamtejszymi dygnitarzami. Miał przy tym fenomenalną pamięć, a w jego przesyłanych do kraju raportach, które przeglądałem, znajdują się niezwykle szczegółowe opisy chociażby rosyjskiego uzbrojenia. Z tego względu był dla komunistycznych władz w Moskwie szczególnie niebezpieczny, został więc wydalony z kraju. W trakcie II wojny światowej, już na emigracji, prowadził działania wywiadowcze, których efektem miało być oswobodzenie Europy przy jednoczesnym uniknięciu sowietyzacji m.in. Polski. Taka postać nie dość, że nie mogła wrócić po 1945 r. do opanowanego przez komunistów kraju, to jeszcze – jako ojciec polskiego zwycięstwa w 1920 r. – została właśnie przez swój dorobek skazana na zapomnienie. On sam pierwsze mocno ogólnikowe wspomnienia dotyczące swojego życia spisał zresztą dopiero w latach 60., na krótko przed śmiercią. Przez cały okres panowania władzy komunistycznej w Polsce o Janie Kowalewskim prawie nikt nie słyszał.
B.R.: Czy można nazwać gen. Kowalewskiego bohaterem i patriotą?
W.G.: Zdecydowanie tak. Jan Kowalewski z pewnością znajduje miejsce wśród wybitnych Polaków – bohaterów XX w. Na rzecz Polski działał przez całe swoje życie. Nie da się łatwo opisać tego, kim był, posłużę się więc mało fachowym filmowym zwrotem i nazwę go swego rodzaju „polskim Jamesem Bondem” – człowiekiem od zadań niemożliwych. Należy mieć świadomość, że w trakcie II wojny światowej Jan Kowalewski doprowadził chociażby do uwolnienia rumuńskiego monarchy, Karola II, który po tym, jak został zmuszony do abdykacji, wyjechał ze swojego kraju na zachód i został uwięziony w Hiszpanii. Na pomoc przyszedł mu sam Kowalewski. To bohaterski czyn, o którym mało kto wie.
B.R.: Kim z wykształcenia był gen. Jan Kowalewski? Czy miał on wykształcenie związane z kryptografią?
W.G.: Właśnie nie; można go uznać za samouka. Owszem, miał wykształcenie – ukończył szkołę handlową w rodzinnej Łodzi i studia chemiczne w Belgii – ale nie kształcił się w dziedzinie dekryptażu. W czasie I wojny światowej służył w armii rosyjskiej (Polacy musieli bowiem walczyć w jednostkach zaborców, nierzadko przeciwko sobie) i prawdopodobnie tam zetknął się po raz pierwszy z wywiadem. Jego sukces na polu odszyfrowywania bolszewickich depesz był jednak dziełem przypadku.
B.R.: Jak rozpoczęła się kariera kryptograficzna generała?
W.G.: Zastępował w pracy swojego kolegę z jednostki szyfrowej. Przeglądając zaszyfrowane depesze, odnalazł pewien powtarzający się ciąg. Wykorzystał do tego grzebień; sposób ten znał z lektury noweli Edgara Allana Poe Złoty żuk. Dalej jego historia potoczyła się błyskawicznie. Polskie dowództwo było pod wrażeniem umiejętności Kowalewskiego, a on sam stał się jedną z ważniejszych postaci Sekcji Szyfrów. Pamiętajmy, że praca jego i jego zespołu trwała w trakcie wojny polsko-bolszewickiej nieustannie, bolszewicy wprowadzali bowiem co rusz nowe szyfry. I on je łamał. Za swą działalność otrzymał później Order Virtuti Militari – najwyższe polskie odznaczenie wojenne.
B.R.: Czy gen. Kowalewski miał jakieś wsparcie w swojej pracy kryptograficznej?
Wspierali go stali współpracownicy z jednostki deszyfrującej, ale kciuki trzymano za niego pewnie w całym wojsku. W krytycznym momencie wojny polsko-bolszewickiej, późną wiosną i latem 1920 r., prace Kowalewskiego wsparli wybitni matematycy, profesorowie uczelni, jak Stefan Mazurkiewicz, Wacław Sierpiński czy Stanisław Leśniewski. Generał miał zatem wsparcie, ale trzeba też wspomnieć, że on sam był wsparciem dla innych. Już po zakończeniu wojny, w 1923 r., został skierowany do Japonii, gdzie na zaproszenie tamtejszego dowództwa przeprowadził kurs dekryptażu. Mówiąc wprost, stworzył w Japonii tamtejszą sieć radiowywiadowczą.
B.R.: Czy osiągnięcia kryptograficzne miały wpływ na ostateczny wynik wojny z bolszewikami w 1920 r.?
W.G.: Bez dwóch zdań wkład Jana Kowalewskiego w wiktorię nad bolszewikami w 1920 r. był znaczący. Wgląd w depesze, właśnie za sprawą sukcesu zespołu prowadzonego przez Kowalewskiego, stanowił ogromny atut w rękach polskiego dowództwa. Świetnie orientowaliśmy się co do rzeczywistych ruchów nieprzyjaciela. Gdy bolszewicy byli już pewni swojej wygranej, zlekceważyli przeciwnika. Może to mało fachowe porównanie, ale w sporcie, np. w piłce nożnej, bardzo często taka postawa kończy się utratą zwycięstwa. I tak stało się w 1920 r. Bolszewicy zmienili swoje plany taktyczne, a za sprawą depeszy wymienianej między poszczególnymi ich oddziałami, przechwyconej przez Polaków i odszyfrowanej przez Kowalewskiego, Józef Piłsudski wraz ze swymi generałami mógł do tych zmian dostosować własną taktykę. I udało się. To, co dziś znamy jako Cud nad Wisłą, było w rzeczywistości efektem wielu szczęśliwych czynników, w tym geniuszu Jana Kowalewskiego.
B.R.: Proszę opowiedzieć onagrodzie nazwanej imieniem gen. Jana Kowalewskiego.
W.G.: Po raz pierwszy Nagrodę im. ppłk. Jana Kowalewskiego przyznano w 2019 r. Inicjatywa jej ustanowienia – wspólny projekt Politechniki Gdańskiej i Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku – łączyła się z 80. rocznicą wybuchu II wojny światowej. Nagroda przewidziana jest dla przedstawicieli różnych dziedzin i zawodów, z kraju i z zagranicy, w podkategoriach wiekowych do 35. roku życia i powyżej. Laureaci swoją postawą i osiągnięciami muszą nawiązywać do dorobku życia Jana Kowalewskiego w myśl hasła przewodniego konkursu: „Rozum przed siłą”. Zadanie ich wyboru na podstawie zgłoszeń spoczywa na kapitule konkursowej, złożonej z międzynarodowego grona nauczycieli akademickich, muzealników, artystów, dziennikarzy itp. oraz wnuka patrona konkursu. W pierwszej edycji konkursu uhonorowano Mateusza Krakowczyka, młodego polskiego astronoma, a także prof. Ryszarda Katulskiego, specjalistę od bezpieczeństwa radiowego. Z zagranicy wśród laureatów znalazła się dr Utako Komai z Japonii, popularyzatorka wiedzy w tym kraju o zbrodni katyńskiej, jak również estoński historyk, prof. Raimo Pullat. W 2020 r. pandemia COVID-19 uniemożliwiła przeprowadzenie kolejnej edycji konkursu na Nagrodę imienia, już teraz Generała, Jana Kowalewskiego.